literature

Zadanie: Chaos w myslach

Deviation Actions

Diamonari-chan's avatar
Published:
232 Views

Literature Text

Wchodząc do lasu był zdenerwowany. Po rozmowie z ojcem miał dość. Wyleciał na niego z krzykiem, zastanawiając się, czy słyszało go pół czy cały zamek. Liczył się z tym, że nie może wchodzić sam do lasu, bo dostanie kare. Ale szczerze? Nic go to nie obchodziło. W żyłach płynęła nabuzowana krew, gorąca, wręc zaczęła go piec. Na twarzy brak wyrazu, w sercu tyle uczuć. W głowie kalkulował wszystko to, co powiedział mu ojciec. Ojciec... ojciec, który powinien nim nie być. Jak można okłamać własnego syna? Nie wiedział. Przeskakiwał poniektóre korzenie, które wyrastały z ziemi niczym jelita. Agresywnie oddalał od siebie duże liście nieznanych mu dotąd roślin. Bo skąd miałby je znać, skoro jest z całkowicie innej planety? Skoro jest tutaj obcym? Znów korzeń. I jeszcze ta sytuacja, ta, w której nie wie co robić. Czy dać szczęście komuś kogo się kocha, raniąc siebie, czy próbować o swoje szczęście walczyć, i móc skrzywdzić tą osobę? szszszszzzzz usłyszał. Ktoś za nim szedł. Ktoś był obok. Zorientował się, że przeszedł już dużą odległość, więc prawdopodobnie ktoś go śledził. Jak mógł tego nie usłyszeć? Skarcił się w duchu. To pewnie nauczyciel. Stanął, czekając  aż ten się przybliży. Aż ten zada kare i będzie musiał tam wrócić. Nie. To nie nauczyciel.
- Fuck. - Szepnął.  Już wiedział kto to był. Już wiedział, że jest w ciemnej d...
Zaczął uciekać, wiedząc, że i tak nie zdąży. Że to może być kres, jego idiotyzm i nieopanowanie pozwoliło wrogowi zbliżyć się zbyt blisko. Poczuł szarpnięcie, lot, ból. Uderzył poranionymi plecami w drzewo, upadając na ziemie. Nie mógł się ruszyć. Paraliż, przeszło mu przez myśl. Przeklął się w myślach, i próbował wstać. Powoli próbował ruszać kończynami, wstawał. Kiedy zaczął biec, poczuł to znów. Ten potwór się nim bawi. Ból w grzbiecie eksplodował niczym bomba. Uderzył znów w twarde drzewo. Tym razem wstał nieco szybciej, pokutując bólem. Zaczął biec, mając chociażby procent nadziei, że mu się uda. Nadzieja matką głupich, powiadają. Jednak dla Lorena, nadzieja jest najważniejsza. Ona daje siłę do tworzenia wielkich rzeczy. Przecież to wiedział, całe jego życie było wokoło niej skupione. Nadzieja, że uda mu się uciec przed Lisolett. Nadzieja, że uda mu się wyzwolić Leandre od króla żądnego krwi i władzy. Nadzieja, to ona umiera ostatnia.
Biegł wymijając drzewa i krzewy. W drodze założył swoje rękawice z bronią - długimi pazurami z białego stopu żelaza Leanderskiego. Poczuł odbicie. Kula bliżej niesprecyzowanej energii uderzyła w jego plecy, wyrzucając go daleko przed siebie, na zieloną polanę. Przeturlał się przez nią, koniec końców uderzając boleśnie w drzewo. Powoli zaczynało go to denerwować, jednakże ból przesłonił mu myśli. Usłyszał śmiech, tak paskudny, że mógł należeć tylko do jednej osoby. Postaci. Potwora.
Harsh.
Jego największy wróg. Ktoś, kto zmienił go w potwora. Ktoś z kim jego własny ojciec zawarł pakt. Ktoś komu ojciec oddał dusze Lorena.
Necramian.
Potwór zrodzony z nienawiści, żądny krwi, morderstwa. Żywiący się śmiercią, żyjący w ciemnościach jego królestwa. Potwór, którego nikt dotychczas nie potrafił zahamować. Podniósł go, przybijając do drzewa.
- Spójrz na mnie. - Zwrócił się do niego po Brytyjsku (po prostu nie warto pisać tutaj brytyjskim językiem, więc pisze od razu po Polsku. Jednakże wiedzcie, że całe dialogi są w Brytyjskim języku! przyp. aut.). Jego głos był okropny - jakby miał w ustach smołę. Dyszał cicho, zdenerwowany. - SPÓJRZ NA MNIE. - Krzyknął na niego.
Loren odwrócił twarz ku Harshowi, i od razu go to odrzuciło. Postać była wysoka - wyższa niż dwa metry, stworzona z cienia, twarz składała się z wielkich czarnych rogów, białych plam jako oczu i otworu, który służy jako usta. Rząd ostrych zębów był ledwo widoczny - jak z resztą całe ciało. Wręcz trudno było dojrzeć elementy jego budowy. Wszystko to za sprawą materii, z której był stworzony Harsh. Z czystej, nieskalanej... ciemności.
- Nie mam ochoty - wycedził czarnowłosy przez zęby. Znów uderzenie, tym razem o wiele mocniejsze, zabierające dech w piersiach. Znów potworny śmiech.
- Strasznie wyglądasz w tej postaci, Lorenku. Jesteś jednym z nas, twój ojciec cie zdradził, co ci pozostało? - Nakłaniał go. Nakłaniał do tego, aby Loren nie chował swojej prawdziwej postaci. Chociaż już sam nie wiedział, jaka postać jest jego prawdziwą skórą.
- Nie jestem jednym z was, skurwysynu - odpyskował. Władcy Necramianów to się całkowicie nie spodobało. Rzucił nim o polanę, ten znów poturlał się boleśnie po ziemi. Poczuł cięcie, potwór ciął go swymi długimi pazurami po ciele. Krzyknął z bólu, kiedy poczuł, że potwór mocno przeciął jego ramie. Ręka sama tam powędrowała, próbując zbadać jak mocna jest rana. Głęboka. Przecięła mięśnie. Sklął w myślach, wiedząc, że szybko się nie zrośnie. O ile przeżyje to, co zaraz się rozpęta.
Loren przeturlał się obok, kiedy długi pazur Harsha chciał wbić się wprost w jego brzuch. Wstał pokracznie, wysuwając jednocześnie swoją broń, jednakże jedynie na jednej ręce - ta pocięta nie nadawała się do walki. Rzucił się na niego, próbując zrobić mu krzywdę. Nic. Tym razem cięcie jego wroga powędrowało w nogę, skutecznie ją raniąc. Kiedy Harsh miał dość walk z młodzieńcem, złapał go za szyje i rzucił o duży kamień, chcąc dokończyć swoją zabawę. Loren leżał na owym kamieniu na plecach, niczym ktoś, kogo zaraz mają poświęcić Bogom, lub jakby uczestniczył w jakimś rytuale.
- Pożegnaj się z życiem, upadły królu Leandry. - Zaśmiał się znów. Loren już wiedział, że nie ma szansy na przeżycie. Że ten oddech będzie jego ostatnim... Harsh uniósł swoją rękę, i zadał ostatni cios. Odskoczył jak oparzony. To, co się stało, było całkowicie nie spodziewane. Nawet dla Harsha.
Shinai, białowłosy demon, osłonił swojego syna czarną materią. Podszedł do Lorena, szepcząc do kogoś. Loren odwrócił głowę, zauważając swojego najbliższego przyjaciela, kogoś, kto nie raz uratował mu jego upośledzoną dupę, śmiejąc się czasami z tego, co czarnowłosy sobie myślał. Blondwłosy Felix, ubrany w czarne ubranie, z wielkim dwuręcznym mieczem na plecach, podszedł do niego. Jego niebieskie oczy były skupione na swoim przyjacielu.
- Jesteś królem, a dalej zachowujesz się jak dwunastoletni chłopak poszukujący wrażeń, Loren. - Zaśmiał się ponuro, oceniając jego rany. Shinai za ten czas walczył z Harshem. Loren obserwował tą krwawą potyczkę, zastanawiając się jak oni go znaleźli.
_______________________________________________________________________
Walcząc z Harshem trzeba być przygotowanym na wszystko, na każdy niepoprawny atak ze strony tego potwora. Zaciął mnie swoimi jebanymi pazurami, prosto w klatkę piersiową. Jedną z macek wytworzonych z czarnej materii, złapałem go. No, kurwa, nareszcie. Cały w ranach i krwi, stałem przed nim z uśmieszkiem, wpatrując się jak drży w bólu zadanym przez ściskającą go powoli mackę.
- Zabij mnie, zrób to.
- Skrzywdziłeś mojego syna skurwielu. Zapłacisz za to.
- Taki mu napisałeś scenariusz, wydając go dwadzieścia jeden lat temu w jaskini, nie pamiętasz?
- Pamiętam.
Harsh zaczął się potwornie śmiać.
- Zabij, a nigdy nie poznasz prawdy, kim naprawdę jesteś...
Shinai nieco zwolnił uścisk.
- Wiem kim jestem. - Odpowiedziałem niepewnie. Zaczynało mnie trochę intrygować to, co powiedział. Prawda? Jaka prawda?...
- Twój synalek - spojrzał w stronę Lorena i Felixa, warknąłem. Zwrócił wzrok na mnie. - Myśli, że to on jest karmiony kłamstwami, co? - Zaśmiał się. - Niee... tak nie jest. To CIEBIE karmie kłamstwami, to TWOJE życie jest jednym wielkim kłamstwem.
- Jaki masz z tym związek, i o co, kurwa, ci chodzi. - Wycedziłem.
- O twoje pochodzenie. Pokaże ci coś, o tak! Pokażę! Powiem całą prawdę! Oh, tak długo cię nie widziałem... tak długo nie pokazywałem jak naprawdę wyglądam... - zniknął w tumanach dymu. Kurwa, gdzie on jest!? Odwracałem nerwowo głową, szukając go. Nie znajdę go po energii, o nie. Nie jest taki głupi. A jednak, pojawił się przede mną... jakby nie on.
Mężczyzna. Białe włosy. Białe oczy. Skóra równie biała. Ubrany na czarno.
Pamięć, jakby wraca. Skądś go znam....
- Pamiętasz? - uśmiechnął się paskudnie. Jego ruchy były nienaturalne, dawno nie był w tej postaci.
- Nie rozumiem... - szepnąłem cicho, zastanawiając się..
- Nie pamiętać własnego ojca? Synu, bluźnisz... oh, a może to ja. Może to ja zawiniłem, usuwając ci pamięć, może zawiniłem wygnaniem ciebie. Wszczepieniem ci czyjejś pamięci? - Poczułem jak nogi uginają się pode mną. Wszystko wróciło. Wszystko.

_____________________________________________________________________
Loren i Felix nie mogli uwierzyć swoim uszom. To, co wypowiedział Harsh, ten potwór, nagle uderzyło w nich jak armata. Czarnowłosy nie chciał wierzyć, że jego największy wróg jest zarazem jego.. dziadkiem. Harsh zniknął, wrócił do swojego miejsca, tam skąd przybył tu, na ziemie. Shinai stał w miejscu, po chwili odwrócił się, wydając Felixowi rozkaz - zabrania Lorena do Leandry, chociażby na chwilę, aby tam wyleczyła go nadworna czarodziejka, specjalizująca się w takich sprawach. Cały we własnej krwi, ledwo łapiący dech, poczuł, że rozumie to, co jego ojciec teraz czuje.
Tak zakończył się jego wyjazd szkolny do Anugari, cały dzień musiał spędzić w Leandrze, a gdy wrócił, nie wychodził z pokoju swojego ojca. Tam czekał na niego w ciszy, chciał porozmawiać.
Ale jego nie było.
Było tylko jedno w myślach - ruina, chaos.
oto jak skończyła się wycieczka Lorena do Anugari. Krwawo. Strasznie. Hohhohoohoh. Lubie to.
Okej, więc uchyliłem tutaj dużo z historii Lorena.
TAK Loren jest królem Leandry (wie o tym tylko dwie osoby z DW (moja i czyjaś)) oraz potomkiem potwora, a zarazem jest w pół potworem. Shinai za to jest synem Harsha, i zarazem wygnanym Necramianem (czyli 1/4 nadal nim jest). Tak, żyli w kłamstwie, że są demonami monochromatycznymi. Yolo kurwa. Necramiany to moja własna rasa v u v

_____________________________________________
Everything there belongs to me.
You CANT use it in anyways
© 2013 - 2024 Diamonari-chan
Comments0
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In